Zawsze chciałem być Indianinem. Dzięki przyjaciołom mi się to udało. Przeszedłem trening. Wysłali mnie do Arizony. Spotkałem wodza. Teraz nazywają mnie »Mówiący do ręki«.
Taką miłą i ciepłą reklamę operatora telefonii komórkowej Orange możemy ostatnio podziwiać w telewizji. Miłą, ciepłą… i bezgranicznie oddaloną od rzeczywistości…
Pomijając już naiwność samej idei „zostania Indianinem” – starej „jak świat”, już w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, „propagowanej” w książce i po niej powstałym filmie Wiktora Woroszylskiego (z tym, że tam chodziło o nieco inną fabułę) – reklama ta jest wspaniałym obrazem stereotypu Indian pokutującego w, zdawałoby się, inteligentnym i „światowym” gronie specjalistów od marketingu. Idei szlachetnego dzikusa w pióropuszu i zdobionym koralikami ubraniu ze skór, mieszkającego w tipi (dobrze, że chociaż nie padło słowo „wigwam”), jeżdżącego na koniu, palącego fajkę pokoju… i nieznającego telefonu komórkowego.
Nie jest to pierwsza tego typu „wpadka”. Cztery bodajże lata temu można było brać udział w konkursie z nagrodami firmy BP. Tytuł? „Znajdź w sobie wojownika”. Motywy „indiańskie” oczywiście zapewnione. Nie będę już znęcać się nad agencją, która taką formułę zapewniła. W bardziej subtelny sposób wyraził się o tym Marek Nowocień, niegdyś osoba bardzo aktywna w Polskim Ruchu Przyjaciół Indian: Póki co w reklamach […] powracają utarte i odkrywane są nowe, nierzadko absurdalne, „indiańskie” skojarzenia i aluzje. Rzadko trafne, mądre i zabawne, nawiązują zwykle do strzępków popularnej wiedzy, medialnych klisz, prymitywnych skojarzeń. Bawią się ludźmi sprowadzonymi do postaci z kreskówek[…]. Nieetycznie, bezpłatnie i bezkarnie wykorzystują — a przy tym często fałszują — cudzy wizerunek1. Bo w końcu gdzie szukać wojownika w człowieku, który ma szukać nagrody w błachym konkursie.
Jest to przykre, że w naszym kraju Indianie, ale w zasadzie i wszystkie ludy tubylcze, zostają, w miarę potrzeb, sprowadzone do postaci maskotek medialnych. Gdyby pokazać wspomnianą na początku reklamę tubylczemu mieszkańcowi Arizony, z pewnością parsknąłby on pobłażliwym śmiechem. I nie tylko dlatego, iż prezentowany w niej obraz Indian jest przerysowany do granic przyzwoitości, lecz roi się od błędów merytorycznych. Samo założenie, zostać Indianinem, jest już błędne. Jak zostaje się Indianinem? Przez zamianę materiału genetycznego może? Przyznaję, niesłyszałem jeszcze o takim procesie – zwłaszcza wykonywanym przez Indian (może poza, opisanymi w legendach, odosobnionymi przypadkami – ale zwykle były to w większości zwierzęta).
W pełni już poważnie stereotyp „kultury indiańskiej”, sprowadzonej do wizerunku z reklamy, jest tylekroć błędny ile istnieje plemion indiańskich – a, według aktualnych danych, w samych Stanach Zjednoczonych jest ich 562. Każde plemię ma własne tradycje i obyczaje, niekoniecznie – zwłaszcza w Arizonie – wiążące się z pióropuszami z orlich piór i fajką pokoju (a nawiasem mówiąc nawet określenie „fajka pokoju”, jest co najmniej niekompletne). Także sam proces stawania się członkiem plemienia jest znacznie bardziej fascynujący niż uproszczenie do „spotkania się z wodzem” i „dostania imienia”. Autorzy reklamy nie zadali sobie trudu sprawdzenia nawet tego, że w większości plemion mamy do czynienia w dwojakością rządów – tradycyjnym (czyli wodza/wodzów) i tzw. rządem IRA (Ustawy o Reorganizacji Indian). Zwykle „zostawanie” członkiem plemienia wiąże się z oficjalną adopcją przez plemię – w tym przypadku sytuacja jest bardzo zagmatwana i podatna na nadużycia, jest jednak pewne, że nie o to autorom reklamy chodziło. Chwila „poszperania” w Internecie wystarczyłaby jednak na znalezienie wielu historii i opowiadań, również Polaków, o przeżyciach w indiańskich rezerwatach. Historii o bezinteresownej chęci poznania, czasem uwieńczonej zamieszkaniem na stałe w rezerwacie indiańskim i byciem traktowanym „jak swój”. Najwyraźniej jednak autorzy reklamy, oraz – o zgrozo – Ci, którzy ją zatwierdzili, postanowili pójść otartymi schematami.
Jak na ironię, telefony komórkowe działałyby prawdopodobnie tylko w większych miasteczkach, choć i z własnego doświadczenia wiem, że nie jest to regułą. O cenach roamingu nie wspomnę – Orange najwyraźniej też nie zamierzał… samo życie.
1 Zwierzenia Cienia; 170, Tawacin 5/2005
No Comments »
No comments yet.
Leave a comment